Do Gubbio dotarlismy wczesnym popoludniem i na poczatku udalismy sie na kwadrat Stephanie, gdzie zostawilismy wory i sakwy i udalismy sie na zakupy do Coop'a. Gdy dokonywalismy pierwszego zakupu, Alvaro, hiszpanczyk, stwierdzil rezolutnie, ze jezeli bedziemy zastanawiac sie 10 minut nad tym, ktory makaron kupic, to ile zajma cale zakupy?! Kobiety...spojrzelismy na siebie z machowskim mrugnieciem oka. Summa non omnis moriar dobilismy targu i poczlapalismy z siatami do mieszkania. Tam rozpoczal sie mozolny proces gotowania, w ktorym to procesie talentem kulinarnym wykazal sie Alvaro, przygotowujac Tortillas, taki omlet z ziemniakami i cebula w srodku. Solidnie pozywieni udalismy sie na spacer uliczkami Gubbio, gdzie roilo sie od turystow, obejrzelismy kupe ladnych zakatkow i uliczek no i trzeba przyznac, jest tam zdecydowanie czysciej, niz w moim Torre..
Wieczorem byla powtorka z gotowania, tym razem spaghetti carbonara, oraz dlugie rozmowy o zyciu, smierci i wogole. Biedna Stephanie, pod wplywem wypitego browarku zapewne, wyznala nam historie swego nieszczesliwego zwiazku z Meksykanskim macho, ktory ja zdradzal, a na koniec oswiadczyl jej, ze tak wogole to jest gejem.. Wiec zdradzal ja z dwoma plciami. Stwierdzila, ze teraz to musi sie przebadac...Eee..?! Wez sie pozbieraj po takich nowinkach.
Rano Alvaro ze spiewem na ustach przygotowal nam sniadanie, bylo sympatycznie, napchalismy sie chlebem z nutella, croissantami z nutella oraz tostami z nutella. Dziwne, ze jeden sloik nam wystarczyl. I ze nie puszczam pawia na widok nutelli. A potem to juz tylko 7h z trzema przesiadkam i juz o 23ciej bylem domu ;) Podroze ksztaltuja mlodosc, czy jakos tak!