Ostatnio moj czas obfituje w wydarzenia niespecjalnie ekcytujace, taka rutyna. Moze wybiore sie gdzies w likend, zwlaszcza ze w poniedzialek mam wolne - w szkole nie bedzie wody.
Wczoraj poczynilem zakup glonikow do laptopa, mialem juz dosyc tego niewyraznego pierdzenia, dla takiego wytrawnego melomana jak ja bylo to cierpieniem! Spotkalem sasiada Aleksandra w sklepie i namowil mnie na zakup zestawu z subbuferem, wiec teraz calkiem fajnie robi bum bum. Powiedzialem Aleksnadrowi, ze Michelle (moj gospodarz) da mu popalic, za to lupanie przez sciane przez dzien caly!
Wydarzeniem (przynajmniej na moja skromna skale) bylo pojscie na zajecia.. salsy. Jedna z nauczycielek uczeszcza. Pomyslalem, ze jak nie teraz to juz chyba nigdy, poza tym taekwondo owszem fajne, ale jakos tak nie wnosi ono nowej jakosci w moje zycie. Przez godzine robilem cztery kroki: w lewo, prawo, przod i tyl i po tej godzinie nadal nie umiem sam ich odtworzyc. Wiec chyba dirty dancer ze mne nie bedzie, ale to w koncu byla pierwsza godzina nauki salsy w moim zyciu, tak sie pocieszam, pocieszanka-chujanka ;) Poza tym czuje sie jakis zesztywnialy w biodrach, wogole nie wiem, jak Ci ludzie to robia, ze sie tak wyginaja jak guma, a ja tylko jak dretwy kij. Za przeproszeniem. Zdjec niet :(